Noc była ciężka. Hania budziła się i szła "dadada" [do przedszkola] ok. 4.00, 5.00 i 6.00. Ehh... ;)
Zgodnie z umową poszłyśmy na 10.00 z zamiarem zostawienia Hani na 2 godz. Po rozmowie z panią zdecydowałam, że jednak zostanie do 13.15 - "bo dzieci będą miały obiad, przed obiadem przygotowanie stolików, mycie rączek i takie tam, więc jeśli pani się zgodzi to może Hania zje obiadek z dziećmi".
No dobrze, możemy spróbować. Chociaż na jej jedzenie zbytnio bym nie liczyła ale możemy spróbować.
Dziś Hania minę miała nietęgą. Była nowa pani której Hania nie znała, były inne koleżanki - też nieznajome. Hania weszła na salę i próbowała się bawić, jednak szukała mnie wzrokiem. Kiedy tłumaczyłam jej, że w razie siusiu ma poprosić "ciocię" odpowiadała, że nie bo ona mamę zawoła. No tak...
Po chwili wszedł jednak na salę "wczorajszy" kolega, przyszła też pani która była wczoraj - i już minka wesoła, i rozmowa inna. O siusiu "cioci" nie powie ale tylko dlatego, że sama sobie poradzi :) Moja dzielna dziewczynka :)
"Haniu, mamusia teraz pójdzie i wrócę po ciebie po obiadku" - stwierdziłam, że już pora na dyskretne oddalenie się :)
"Ta, mama. Papa mama, papa łiku, papa mniama" [pa mama, pieprzyk na brodzie i cycusie - zawsze Hania żegna się z tymi trzema składowymi mamy :)]
I znów umowa, że gdyby coś bardzo nie tędy to pani będzie dzwonić.
Nie zadzwoniła. Kiedy przyszliśmy Hania jadła obiadek z dziećmi, do domu iść nie chciała. Kiedy tylko chciałam ją zabierać z sali stwierdzała, że jeszcze nie teraz bo ona je - i wracała do pustego talerza :)
Wieczorem zaczęła piosenkę śpiewać - nie wiem, czy już tak podłapała jakąś piosenkę której uczono dzieci czy jak? Muszę zapytać, czy dzieci uczą się piosenek...
Ciekawa jestem, jak po weekendzie będzie. Mam nadzieję, że w porządku - bo decyzja o tym, że Hania będzie przedszkolaczkiem, już zapadła :)
Tylko bardziej lgnie do mnie, często mocno się przytula, sprawdza gdzie jestem. Zaczęła też przychodzić do naszego łóżka w nocy. No ale to przecież ogromna zmiana dla tak małego dziecka więc może tak być jeszcze troszkę.
A, i kiedy wspominam że "coś tam" w poniedziałek jak pójdzie do przedszkola - nie zaprzecza i nie kłóci się, że nie pójdzie. Zobaczymy w poniedziałek :)
Bo tylko dziecko potrafi wbić patyk w ziemię, nadać mu imię i pokochać...
sobota, 30 stycznia 2010
ja tu, siama. mama tam, siama. tata mama papa!
Otwarto wreszcie w naszym mieście miejsce, gdzie maluchy (również tak małe jak Hania) mogą przebywać na zasadzie przedszkola. W czwartek poszliśmy porozmawiać z panią prowadzącą te zajęcia. Miała być to tylko 15-minutowa rozmowa. Kiedy weszliśmy panie przywitały się z Hanią, zaczęły z nią rozmawiać, wprowadziły też na salę żeby zobaczyła sobie wszystko na co miała chęć. No i kolega też był - wprawdzie ze względu na dość późną porę (ok. 17.00) tylko jeden, ale Hania zadowolona była :)
Nasza rozmowa z panią skończyła się po niemal 45 min. Mieliśmy się zastanowić, czy zdecydujemy się na posyłanie Hani na zajęcia, i jeśli zechcemy przyprowadzić ją "na próbę" w poniedziałek.
- Haniu, pożegnaj się z kolegą, idziemy do domku
- Nie! - stanowczo odpowiedziała Hania.
Taka odpowiedź nas nie zdziwiła, Hania bawiła się świetnie.
- Haniu, teraz musimy już iść do domku, przyjdziesz jeszcze się pobawić ale innego dnia - próbowaliśmy przekonać uparciuszka
- Nie! Ja tu, siama. Mama tam, siama. Tata mama papa! - dziecko nie pozostawiło nam wątpliwości, jakie widzi rozwiązanie zaistniałej sytuacji
Pani zaproponowała, żeby próbę zostania Hani z "ciociami" bez rodziców podjąć już dziś, od razu.
My w szoku.
Dziecko odwróciło się na pięcie pozostawiając nas z dylematem ;)
No dobrze, możemy spróbować. Przecież jak coś pani da nam znać i zaraz po nią przyjedziemy. Chociaż nie wiem, ona ciągle z nami a tu w obcym miejscu...no ale spróbujmy - decyzja zapadła
Dostaliśmy od dziecka po całusie na do widzenia. Nawet się nie odwróciła kiedy wychodziliśmy. Umówiliśmy się na odbiór Hani za 2 godziny.
Tato Hani udawał, że nawet nie myśli. Ja byłam niespokojna i czułam się jakbym "ogonek" gdzieś zgubiła :)
2 godziny minęły. Pani nie dzwoniła - znaczy nie było najgorzej, dały sobie kobitki radę.
Jedziemy po Hanię, wchodzimy na salę. Od pań dowiadujemy się, że nawet nie wspomniała rodziców. Kiedy chcemy ją wyprowadzić z sali - ucieka, bo jak jest fajnie to po co do domu iść? No po co? Przecież taka zabawa była - malowanie balonów. Berek. Zabawa w chowanego. Czytanie bajek...
Nasza rozmowa z panią skończyła się po niemal 45 min. Mieliśmy się zastanowić, czy zdecydujemy się na posyłanie Hani na zajęcia, i jeśli zechcemy przyprowadzić ją "na próbę" w poniedziałek.
- Haniu, pożegnaj się z kolegą, idziemy do domku
- Nie! - stanowczo odpowiedziała Hania.
Taka odpowiedź nas nie zdziwiła, Hania bawiła się świetnie.
- Haniu, teraz musimy już iść do domku, przyjdziesz jeszcze się pobawić ale innego dnia - próbowaliśmy przekonać uparciuszka
- Nie! Ja tu, siama. Mama tam, siama. Tata mama papa! - dziecko nie pozostawiło nam wątpliwości, jakie widzi rozwiązanie zaistniałej sytuacji
Pani zaproponowała, żeby próbę zostania Hani z "ciociami" bez rodziców podjąć już dziś, od razu.
My w szoku.
Dziecko odwróciło się na pięcie pozostawiając nas z dylematem ;)
No dobrze, możemy spróbować. Przecież jak coś pani da nam znać i zaraz po nią przyjedziemy. Chociaż nie wiem, ona ciągle z nami a tu w obcym miejscu...no ale spróbujmy - decyzja zapadła
Dostaliśmy od dziecka po całusie na do widzenia. Nawet się nie odwróciła kiedy wychodziliśmy. Umówiliśmy się na odbiór Hani za 2 godziny.
Tato Hani udawał, że nawet nie myśli. Ja byłam niespokojna i czułam się jakbym "ogonek" gdzieś zgubiła :)
2 godziny minęły. Pani nie dzwoniła - znaczy nie było najgorzej, dały sobie kobitki radę.
Jedziemy po Hanię, wchodzimy na salę. Od pań dowiadujemy się, że nawet nie wspomniała rodziców. Kiedy chcemy ją wyprowadzić z sali - ucieka, bo jak jest fajnie to po co do domu iść? No po co? Przecież taka zabawa była - malowanie balonów. Berek. Zabawa w chowanego. Czytanie bajek...
W piątek kolejne 2 godziny samodzielności. I w poniedziałek. W ramach adaptacji. Mamy w domu przedszkolaczka. Nasza duża dziewczynka :)
kręgle
obiad
Z okazji wcześniejszego powrotu Zarazkowego Taty ze szkoły, postanowiliśmy pójść na obiad do lokalu. A bywać w lokalach to Hania lubi, bardzo lubi. I my też lubimy z nią bywać - nie sprawia kłopotów, nie hałasuje, bardzo grzecznie się zachowuje, sama ładnie je, nie bawi się jedzeniem, jednym słowem urodzona jest do takich wyjść :)
Na początek - przegląd menu
Na początek - przegląd menu
Następnie Hania wybrała zastawę. Najbardziej podobały jej się talerze służące do dekoracji pomieszczenia :)
Hania była już bardzo głodna a podanie posiłku nieco się opóźniało. Nastało nerwowe oczekiwanie i wypatrywanie
I nareszcie, jest!
gdzie kucharek sześć...
Ciasto robiły 2 kucharki i fotoreporter :) Chociaż właściwie jedna kucharka (siama! siaaaama! babu, siama ja!), pomoc i fotoreporter. Hania wsypywała produkty, zagniatała, próbowała bardzo intensywnie i z ogromnym zaangażowaniem, nakłuwała widelcem, układała jabłka... Próbowała też układać biszkopty bo jej się szarlotka z sernikiem na zimno pomyliła :P
środa, 27 stycznia 2010
ostatnia bramka sforsowana czyli bezpiecznie już nie jest
Ot tak, po prostu - podeszła, pomyślała, pokombinowała chwilkę i sforsowała zabezpieczenie dziewczyna ;) Na szczęście nie wykorzystuje tej umiejętności szczególnie często, jednak muszę popracować nad przetłumaczeniem dziecku, że bramki nie zamykam po to, żeby mogła sobie otwieranie poćwiczyć tylko dlatego, że mam w tym swój cel - jej bezpieczeństwo :)
Światło w kuchni też będzie teraz zapalane częściej niż przedtem ;)
Światło w kuchni też będzie teraz zapalane częściej niż przedtem ;)
Dzień Babci i Dziadka
W tym ważnym dniu Dziadkowie z niecierpliwością czekali na wnuczkę. Hania też nie mogła się doczekać - własnoręcznie pomalowane "siesia" z masy solnej (a jakże!) chciała wręczyć już kilka dni wcześniej - zaraz po ich zrobieniu :)
Hania z radością wręczyła Babci i Dziadkowi kwiatki i upominki. Dziadkowie liczyli na wspólne zdjęcie, jednak nie była to prosta sprawa. Musieliśmy się wszyscy nieźle nagimnastykować, żeby Hania zechciała choć na chwilę przy Dziadkach usiąść.
Udało się. Dokładnie na 1 zdjęcie - bez możliwości poprawek ;)
Hania z radością wręczyła Babci i Dziadkowi kwiatki i upominki. Dziadkowie liczyli na wspólne zdjęcie, jednak nie była to prosta sprawa. Musieliśmy się wszyscy nieźle nagimnastykować, żeby Hania zechciała choć na chwilę przy Dziadkach usiąść.
Udało się. Dokładnie na 1 zdjęcie - bez możliwości poprawek ;)
Babcia zrobiła faworki. Jak dla mnie super, Hani z faworków najbardziej zasmakował cukier - walczyła o każdy okruszek :)
Nie mogło też zabraknąć soku w kieliszku
Dziadek we wnusi zakochany
poniedziałek, 25 stycznia 2010
masa solna ciągle na topie :)
poniedziałek, 18 stycznia 2010
17 stycznia - będzie dobrze :)
Ostatni Ibufen dałam Hani w sobotę późnym popołudniem. Hurraaa - gorączki niet! Chociaż w domu posiedzieć jeszcze musimy i katar się trzyma, ale w porównaniu do piątku jest super :)
I lepimy sobie, lepimy :) Hania zażądała zrobienia masy solnej i lepiłyśmy sobie to, co Zarazkowy Tato sobie zażyczył. Jak tak dalej pójdzie będę musiała znaleźć jakąś hurtownię soli. I mąki. I papierowych ręczników. I chusteczek higienicznych ;)
Dziś Zarazkowy Tato otrzymał od Hani pociąg, siesie [serce], fufo [ufo] i żółwia :)I lepimy sobie, lepimy :) Hania zażądała zrobienia masy solnej i lepiłyśmy sobie to, co Zarazkowy Tato sobie zażyczył. Jak tak dalej pójdzie będę musiała znaleźć jakąś hurtownię soli. I mąki. I papierowych ręczników. I chusteczek higienicznych ;)
16 stycznia - kryzys zażegnany
Gorączka jeszcze się utrzymuje, ale przynajmniej leki p/gorączkowe na kilka godzin pozwalają złapać oddech. I pomiędzy rzutami gorączki Hania daje się zainteresować zabawą. Chociaż chora jest nadal niewątpliwie, ponieważ:
- mielone kotleciki były "bleee", nawet nie spróbowała - a to już objaw choroby u dziewczynki, która potrafiła zjeść i 3 ;)
- jajo z niespodzianką też było bleee i bułka sucha - czyli rzeczy, na które nie ma przyzwolenia codziennie a które dziecko uwielbia
Lepiłyśmy i wyklejałyśmy, oczywiście ;)
- mielone kotleciki były "bleee", nawet nie spróbowała - a to już objaw choroby u dziewczynki, która potrafiła zjeść i 3 ;)
- jajo z niespodzianką też było bleee i bułka sucha - czyli rzeczy, na które nie ma przyzwolenia codziennie a które dziecko uwielbia
Lepiłyśmy i wyklejałyśmy, oczywiście ;)
I - tadammm... masa solna uratowała nam życie w chwili kryzysu i znudzenia dotychczasowymi formami zabawy :) Hania sama zagniotła ciasto, potem lepiłyśmy, lepiłyśmy, lepiłyśmy...
Tam na dole - może wyjaśnię - to słoń i lew jest. Wygląda trochę jak sfinks jak tak leży, ale na postawienie był za ciężki. Więc wypoczywa. Hania poznała od razu i tego się trzymam. I jest jeszcze "Siesie. Taty siesie!". I bałwanek, któremu zginął gdzieś kapelusz. I aniołek. Ale ten akurat nam się udał :)
15 stycznia - 39 i pół
No, może bez pół bo Panadol działał. I Ibufen. Na zmianę. Na chwilę :/
Wszystko zaczęło się od Babci Marysi sms-a: "Jak zdróweczka". "Dziękujemy, w porządku" - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Dopiero kiedy wysłałam wiadomość przypomniałam sobie, że zdrowia dziecka nigdy nie należy chwalić bo się pokiełbasi. Na bank. I się sprawdziło.
Nocka ciężka była. Nieprzespana. Rano do lekarza - wirus. W mordę.
Tak chora to Hania jeszcze nie była.
Nie chciała jeść - to do niej nie podobne
Sama zażyczyła sobie pościelenia łóżka i położenia się z nią - to wogóle szok, dla Hani łóżko jak ogień - parzy ;)
Spała jak szalona - Hania nieśpioszek, wiecznie sprawiająca kłopoty w tym zakresie, spała od 11.00 do 12.15, od 13.00 do 15.45, od 17.30 do 19.40, od 20.50 do 10.30 dnia następnego. Z pobudkami w nocy na zbijanie gorączki, ale jednak to strasznie długo.
Wszystko było "ble", tak więc podawanie lekow p/gorączkowych to była mała wojna z chorym dzieckiem. Ale cóż, czasem trzeba.
Wszystko zaczęło się od Babci Marysi sms-a: "Jak zdróweczka". "Dziękujemy, w porządku" - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Dopiero kiedy wysłałam wiadomość przypomniałam sobie, że zdrowia dziecka nigdy nie należy chwalić bo się pokiełbasi. Na bank. I się sprawdziło.
Nocka ciężka była. Nieprzespana. Rano do lekarza - wirus. W mordę.
Tak chora to Hania jeszcze nie była.
Nie chciała jeść - to do niej nie podobne
Sama zażyczyła sobie pościelenia łóżka i położenia się z nią - to wogóle szok, dla Hani łóżko jak ogień - parzy ;)
Spała jak szalona - Hania nieśpioszek, wiecznie sprawiająca kłopoty w tym zakresie, spała od 11.00 do 12.15, od 13.00 do 15.45, od 17.30 do 19.40, od 20.50 do 10.30 dnia następnego. Z pobudkami w nocy na zbijanie gorączki, ale jednak to strasznie długo.
Wszystko było "ble", tak więc podawanie lekow p/gorączkowych to była mała wojna z chorym dzieckiem. Ale cóż, czasem trzeba.
No tak... Widać, że Zarazkowa Mama taką zarwaną nockę miała ponad rok temu ;) A kolejna przed nami była
tyle śniegu już dawno u nas nie było
Subskrybuj:
Posty (Atom)