Przedwigilijny wieczór upłynął pod znakiem pieczenia pierniczków. Podobno gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść, jednak u nas mimo 2 szefów kuchni i 2 pomocników (nieco bardziej zaawansowanych wiekiem niż szefowie ;) ) pierniczki udały się wyśmienicie!
Najpierw należało wyrobić ciasto
Później rozwałkować - i już można było wycinać foremkami kształty
Po kolejnej próbie zjedzenia pierniczków na surowo Zarazkowa Mama zdecydowała o zwolnieniu z pracy szefowej. Widząc jednak tą rozpacz i żal nie byłam tym razem konsekwentna i nie wytrwałam w swojej decyzji - Hania mogła wrócić do pracy obiecując wcześniej, że surowego ciasta już nie zje.
Z jej punktu widzenia dotrzymała obietnicy - za każdym kolejnym razem, kiedy próbowała surowe ciasto zaznaczała: "Mimi, mniam nie!" i lizała ubrudzone ciastem paluszki. No tak, jeść to ona nie jadła, a o oblizywaniu palców nie było mowy ;)
Jak to Hania - w potrzebie nawet nauczyła się nowego słówka :)
Po upieczeniu pozostało już tylko pierniczki ozdobić - rzecz jasna również z konsumpcją :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz