wtorek, 7 grudnia 2010

szpital

W czwartek Wojtek zakaszlał - zaplanowałąm lekarza na piątek, jednak ani w nocy ani w piątek w ciągu dnia kaszel się nie pojawił - lekarza odpuściłam.
W nocy z piątku na sobotę znowu kaszel, w sobotę katar się dołączył - szukałam dyżurnego pediatry jednak akurat nie było nikogo, stwierdziłam więc, że z katarem i małym kaszlem wytrzymamy do niedzieli bez problemu. Wojtek więcej spał i mniej jadł, ale przy przeziębieniu to przecież normalne.
W nocy z soboty na niedzielę zagorączkował do 38,5 - na chwilę, potem spadła temperatura sama i dalej w granicach 37,1 - 37,4 się trzymało, więc zasadniczo ok. W niedzielę katar jakby odpuścił, Wojtek pokasływał trochę, jednak ze względu na ten nocny skok temperatury uparłam się, że jedziemy do lekarza żeby się upewnić, że to tylko przeziębienie i żeby jakiś syropek dostać czy coś podobnego.
Pojechaliśmy. Już kiedy lekarz go osłuchiwał podejrzewałam, że coś jest nie tak - trwało to bardzo długo, Wojtek bardzo płakał, nie dawał się niczym uspokoić, dopiero przy piersi przestał płakać i można było spokojnie osłuchać go jak należy.
Diagnoza powaliła mnie na kolana i kompletnie zaskoczyła: dostaliśmy skierowanie do szpitala, Wojtek ma zapalenie płuc. Lekarz kazał nam jechać natychmiast, nawet nie mogliśmy jechać do domu żeby zabrać potrzebne dokumenty i spakować rzeczy.

W Izbie Przyjęć lekarz potwierdził poprzednią diagnozę, a ja już widziałam że jego stan się pogarsza z chwili na chwilę. Szybka oczywista decyzja - Wojtek zostaje w szpitalu, ja razem z nim.

Noc była bardzo ciężka, budził się co 15-20 min do jedzenia, męczył się przeokrutnie więc zasypiał po kilku łykach. Zaczął mieć duszności. Wysycenie tlenem 82% (dobrze byłoby 98 - 100%). Bardzo się bałam, bardzo.

W poniedziałek po wykonaniu zdjęcia okazało się, że Wojtek ma masywne zapalenie płuc, praktycznie całe prawe płuco zajęte.

Ale jak to dziecko - szybko choroba się rozwija i równie szybko reaguje na leczenie. W poniedziałek po południu zaczęła być widoczna poprawa i teraz z godziny na godzinę jest coraz lepiej. Dostaje leki, inhalacje i zdrowieje chłopczyk przepięknie.

Jeszcze gdyby tylko wenflony dłuzej trzymały się w żyle... Żyłki chłopiec ma słabe, przy przyjęciu kłucie zabrało jakąś godzinę, myślałam że nie dam rady słuchać tego jego płaczu. A do dziś ma już 3. igłę założoną, katastrofa :(


Oj przyznaję, że ciężkie to dla nas doświadczenie - Hania praktycznie nie chorowała, a ten maluch już tak poważnie :/
Dla mnie jakaś osobistą porażką jest to, że wcześniej nie wychwyciłam choroby - chociaż lekarz twierdził, ze bardzo mozliwe jest ze choroba tak szybko się odpiątku rozwinęła.

Teraz będzie juz tylko lepiej.
Napewno.
Bo tęsknimy za sobą bardzo - my z Wojtkiem za tatą i Hanią, a oni za nami.

Jeszcze troszkę i będziemy w domku. W komplecie. Zdrowi.

5 komentarzy:

Magda pisze...

O matko, trzymajcie sie! Calujemy mocno z Tola i Kalina.

Anonimowy pisze...

Duuuuużo zdrówka dia Wojtusia!!! Aneta.

Unknown pisze...

zdrowia dla wojtka

Rzepka pisze...

I jak tam u Was? Jesteście w domu?

Zdrówka!

Gosia z Młodzieżą :) pisze...

Dziękujemy wszystkim za kciuki i ciepłe myśli :)
Wojtek szybciutko doszedł do siebie i już jesteśmy w domku. Oby nigdy więcej szpitala, brrr...