Jest takie miejsce, obok którego Hania nie potrafi przejść obojętnie. To miejsce to jedna z aptek z centrum miasta. A przyciąga tak Zarazka mały stolik z równie małymi krzesełkami, a jakby tego było mało na stoliku leżą kredki i kolorowanki :D Drzwi do apteki otwierają się (niestety) automatycznie, więc na nic tłumaczenia, że zamknięte i takie tam... Nie ma też sensu próba wyciągania upartej Hanki na siłę, bo jest taki wrzask i łzy się leją, że obawiam się, że ktoś życzliwy mógłby policję wezwać, że dziecko próbuję porwać na przykład. Trzeba przeczekać - po prostu. Hania wejdzie, popatrzy, pogada (taaa, taaa, taaa, mama tu!) zasiądzie na krzesełku, pomyśli, przesiądzie się na drugie krzesełko, pomyśli, wróci z powrotem na poprzednie, dorwie się do kredek, policzy je, poprzekłada w rączkach, poogląda kolorowankę, porysuje, stwierdzi stanowczo: "ta nie!" po czym pójdzie do stojaka z ulotkami wybrać sobie ciekawszy materiał do kolorowania, pokoloruje...potem wstanie, spróbuje niepostrzeżenie poprzestawiać pudełka na półkach (szklanych :/), wróci na krzesełko...i wtedy dopiero można powoli próbować przekonać Hanię że tak właściwie to powinnyśmy powoli iść dalej :) Zwykle wówczas obywa się bez awantur, jednak pod warunkiem, że wcześniej Hania nie była w żaden sposób poganiana i mogła sobie na tych krzesełkach posiedzieć :) Zasadniczo fajnie jest :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz